Doprowadzone do wrzenia

Doprowadzone do wrzenia

­­To książka zupełnie inna niż poprzednie. Ani nie kryminał, ani nie opowieść o jakimś fragmencie historii Bydgoszczy, o ludziach, którzy kiedyś tu mieszkali. Jej pisanie ratowało mnie podczas pandemii i towarzyszących jej wydarzeń.

Długo zastanawiałam się, czy w ogóle ją wydać, czy potraktować raczej jako osobisty pamiętnik do schowania w szufladzie. Tyle że nigdy wcześnie nie pisałam pamiętnika, nigdy nie pisałam do szuflady…

Ta książka jest o aktualnej sytuacji, choć rozgrywającej się w miejscu bez nazwy, w Ojczyźnie. Gdzieś tam, nie bardzo wiadomo gdzie. Gdzie kobiety, ale też mężczyzn, spotykają rozmaite historie, których wydarzanie się, sam fakt, że mogły się wydarzyć – zaskakuje. Z początku zaskakuje, bo potem już głównie przygniata. I rodzi ogromne emocje, doprowadzając do wrzenia.

Dlatego kobiety i mężczyźni czują się tam coraz gorzej, choć często wcale nie zdają sobie z tego sprawy. Zmienia się jednak ton, w którym się wypowiadają, zaostrza ocena wydarzeń. Przede wszystkim jednak rośnie lęk. Przed wszystkim. Jego źródłem są pandemia, wojna, widmo bankructwa, drugi człowiek. Jego brak empatii, agresja, poczucie władzy…

Bohaterka książki spisująca wydarzenia, które nigdy nie powinny się wydarzyć, ma jeden cel – nie chce, by zniknęły w cieniu największych afer i oszustw, w cieniu najgorszych aktów przemocy. Jest zbyt stara, zbyt doświadczona, by nie wiedzieć, że jeśli nie zacznie pisać, mówić, krzyczeć, nikt nie wyciągnie z wielu z nich wniosków. Spisując kolejne etapy wojny ojczyźniano-ojczyźnianej używa więc mocnej narracji, słów adekwatnych do ciężaru wydarzeń. Boi się, jak wszyscy, ale czuje, że nie może zamykać oczu.