Świnka-skarbonka

Nie, żeby przestało mi się chcieć pisać. Wprost przeciwnie, tyle, że pomysłów mam tak wiele, że trudno z nich coś wybrać, jednocześnie coś odrzucając. Dlatego się waham, zwlekam. Nie jestem przecież dziennikarką newsową, która stale trzyma rękę na pulsie, a gdy puls podskoczy, natychmiast o tym piszę. Spisuję iluzoryczne wydarzenia mające miejsce w iluzorycznej Ojczyźnie, w której dzieje się wciąż bardzo wiele rzeczy, które nigdy, nigdzie nie powinny się wydarzyć. Do ich spisywania pośpiechu więc nie potrzeba.

Wśród tych pomysłów jest ostatnio przepoczwarzanie się co i rusz dwóch pań w szare myszki. I to też jest powód zwłoki, w końcu przepoczwarzanie się musi trwać. W tym przypadku odbywa się ono pod potrzeby telewizyjnego przekazu, byleby wzbudzić litość. Generalnie paniom dwóm nie udało się jednak osiągnąć zamierzonego skutku, choć się starały. Może dlatego im nie wyszło, że Suweren znudził się emocjonalnymi szantażami i przestał im ulegać? A może dlatego, że co najmniej jedna z nich, a może i obie (tylko ja tego nie słyszałam, nie widziałam) wykrzykiwała przy okazji szaromyszkowych występów swoje żądania? Nie prośby, ale żądania. Miała przy tym złą twarz, nie wyglądała więc ani trochę na strapioną, zagubioną czy przestraszoną. Aresztowanie jej męża – można było wręcz odnieść wrażenie – wywołało w nich raczej polityczne niż ludzkie emocje. A jeśli najważniejsza jest polityka, nie człowiek, to – skoro zapadł prawomocny skazujący wyrok, a mąż sam się uznał za politycznie prześladowanego, to na areszt i więzienie powinna być gotowa. Twarda, jak Narciarz. Zamieszanie wokół drugiej z pań odbierałam podobnie. Zwłaszcza ten tekst, że ogarnąć się powinni krytykujący ją za występy podczas, gdy przebywa (od wielu miesięcy) na L4. Nie bywam na L4, więc nie wiem, nie znam się, nie mam doświadczeń i dlatego się wypowiem: Podobno sprawdza się osoby mające L4, czy aby rzeczywiście są chore…

Czyli, nie było szansy, by wiele osób szantażowi pań dwóch uległo.

Zresztą może wszystko jest już umówione. Panie krzyczą zamiast się martwić, bo wiedzą, że nie mają  czym się martwić? Że panowie dwaj, Wąsek i Kamyk, nie spędzą najbliższych dwóch lat za kratkami, tylko wyjdą na wolność zaraz po tym, gdy ich obecność w więzieniu przestanie być partii potrzebna? Kiedy zatem może przestać być potrzebna? Wtedy, gdy następca Zero zacznie działać nerwowo, bo przejmie ciężar podniecania emocji wokół panów dwóch. Panie będą mogły wówczas wrócić do domu, będą mogły wrócić do makijażu, fryzur i ubrań, w których dobrze się prezentują. Kasy im na to zapewne nie brakuje. Obie piastują, choć od niedawna, wysokie stanowiska, więc mają własne portfele i nikogo nie muszą o żadne wsparcie prosić. Nawet dawny Minister Niedouczenia, nawet Pierwszy Sekretarz będą mogli zasiąść w fotelach.

Jednak na błąd ze strony następcy Zero się nie zanosi, choć Pieniądze i Stołki bardzo starają się – trzeba to uczciwie przyznać – by go wkurzyć. Obelgi, zarzuty o łamanie prawa i różne takie leją się w każdym razie z mediów wartkimi strumieniami. Z wszystkich, bo pisowskie media przedstawiają tylko ten punkt widzenia, wszystkie pozostałe media – różne oceny sytuacji.

Historia wokół panów dwóch stwarza dziś niepowtarzalną możliwość obserwowania funkcjonariuszy PiS w nowej dla nich sytuacji. Niespodziewanej sytuacji utraty władzy i stawania przed rozliczeniami. Przed odpowiedzialnością, w obliczu kary za przestępstwa. Właśnie rozbita została świnka-skarbonka, z której nie wypadają jednak groszaki, ale grube zwitki banknotów i tomy dokumentów. Wieść gminna niesie zresztą, że takich świnek-skarbonek jest znacznie więcej, że ta rozbita to zaledwie forpoczta…

Tymczasem pisłowie i pisłanki już stracili resztki ogłady. Zabawne jest na przykład obserwować, jak niektórzy z nich wymachują podczas wypowiedzi palcami, dla podkreślenia swoich emocji. Trochę to przypomina rozjuszonych ojców (i funkcjonariuszy Czarnego Tłumu), którzy znają tylko jedną metodę wychowawczą – krzyk (i karę) i tym krzykiem starają się załatwić wszystkie sprawy. Bo nie o to chodzi, by dziecko wychować, tym bardziej nie o to, by wychować je na samodzielnego, twórczego człowieka, ale by go zastraszyć, uzależnić od siebie. Te uniesione palce, podrygujące w powietrzu, jeśli się tylko trochę zastanowić, są więc symbolem wielowiekowej, ojczyźnianej koncepcji wychowania. Podrygujące palce miały siać strach u innych, a dodawać powagi i mocy wprawiającym palce w podrygiwanie.

Na szczęście, tacy ojcowie odchodzą właśnie całkiem raźno do lamusa. Na szczęście, taki pisłowie budzą dziś nie strach, tylko zażenowanie. Tylko panowie z PiS, zdaje się, tego nie dostrzegają.

Panie również. Przyznaję. Broszka wręcz kipi złością, publikując w sieci swoje przemyślenia. (Tymczasem samochód pewnego młodego człowieka, który został skasowany przez jej limuzynę, trafił ponoć na licytację Najpiękniejszej Orkiestry Świata.) O innych pisłankach też można by co nieco napisać, ale obawiam się, że użyłabym w tym celu niecenzuralnych słów.

W ogóle tak się porobiło, że pisłanki przeszły w ostatnich tygodniach ogromną przemianę. W poprzedniej kadencji była Broszka, Marszłkini, aktywistka gdzieś z północnego-wschodu Ojczyzny, której nie przeszkadzało, że jej syn pobił dawną dziewczynę… Może którejś nie doceniłam, ale co do zasady, brak kultury osobistej i szacunku dla innych, wydaje się dzisiaj, u większości z nich ginęły pod poczuciem posiadania władzy. A… Była jeszcze ta pielęgniarka (jeśli dobrze pamiętam), z niepełnosprawnym dzieckiem, która z pogardliwą miną uciekała przed niepełnosprawnymi protestującymi w sejmie i przed dziennikarzami, którzy o proteście pisali. I Sałatka też była i jest…

Teraz topem tych mniej licznych, napastliwych, a nawet agresywnych, podążają i inne pisłanki. Doszlusowała do nich, na przykład, W. v H. Filolożka ojczyźniana, która przez całe życie kręciła się wokół polityki, ale bez osobistych sukcesów. Wystarczy odpalić internetową encyklopedię, by przybliżyć sobie jej sylwetkę. A to dystrybuowała podziemne pisemka, jak rozumiem, z artykułami pisanymi przez innych, a to uczestniczyła w protestach, a to prowadziła sekretariat… Kariera polityczna układała się jej więc tak znakomicie, że – zapewne z wielkim bólem – wyemigrowała w pewnym momencie za granicę. Wróciła mniej więcej po dekadzie, mając już v H. w nazwisku. Była asystentką, dyrektorką biura, brała udział w kampaniach wyborczych i wylatywała z partii. Niejednej. Najpierw z Pieniędzy i Stołków, potem była w czymś, co się nazywało Ojczyzna jest Najważniejsza, później w Ojczyźnie Razem, Kongresie Nowej Połowicy, Muzyk’15 oraz partii ojca Mateuszka, który cofnął jej pełnomocnictwo – jak donosi internetowa encyklopedia. Jak widać najciekawsze – za co wyleciała, za co straciła pełnomocnictwo – nie jest tu podane, trzeba by więc grzebać głębiej. Tylko po co? Ponieważ pani zbliża się do wieku emerytalnego, więc można powiedzieć, że ostatnim rzutem na taśmę, została pisłanką. Choć startowała jako kandydatka bezpartyjna. Ale, żeby nie było wątpliwości, z listy Pieniędzy i Stołków. Widać, jaki był popłoch w partii, skoro umieszczono na liście wcześniej wyrzuconą z partii osobę i jednocześnie, jakie było jej parcie, by wrócić do polityki. Partia, wynika z tego przynajmniej podświadomie wiedziała, że wybory przerżnie i że siłą są kobiety, więc szukała na swoje listy kobiet. Widać jakichkolwiek. Choć długa lista organizacji, w których W. v H. była i partii, z którymi była związana, powinna dać komuś do myślenia. Ale tak to już jest z myśleniem, że nie każdy się nim para.

W. v H. weszła więc do parlamentu i szybko dała się zauważyć. Pokrzykiwała pod więzieniem, to raz – więc nawet ci, którzy jej wcześniej nie kojarzyli, dostrzegli ją przy tej okazji. Bo nikogo wcześniej nie interesowało, że jakaś świeżo upieczona pisłanka chciała zadrwić z Prawnuka Noblisty czy Marszałka, więc jej ptaszki czy iksy przechodziły bez echa. Teraz jednak usłyszała o niej cała Ojczyzna, cała Europa, może nawet cały świat. Usłyszały złe rzeczy, bo zrobiła rzecz podłą, paskudną, wstrętną… Uderzyła w inną kobietę, w matkę, która straciła dziecko. Dziecko, które zaszczuli jej polityczni towarzysze.

Jeśli więc teraz pisłanka W. v H. nie schowa się do mysiej dziury po uprzednich gorących przeprosinach, będzie to znaczyło, że nie chlapnęła bezmyślnie złych słów. Będzie to dowód na to, że zwyczajnie jest złym człowiekiem, człowiekiem, który nie cofnie się przed żadnym złym słowem, byle osiągnąć jakiś swój cel. Jednak, zapewne, osiągnie cel odwrotny, bo chyba nawet wśród funkcjonariuszy Pieniędzy i Stołków nie znajdzie się zbyt wielu zwolenników wygłaszanych przez nią treści.

Tymczasem zaatakowana kobieta, posłanka jest członkinią komisji do spraw wyborów w kopertach. I jedyną z zasiadających w tej komisji osobą, która nie podała na pożegnanie ręki zeznającemu przed tą komisją pisłowi Nie Rżnij… Ten zwrot – znienacka powstały, absolutnie spontaniczny – nawiązuje, oczywiście, do znanego powszechnie stwierdzenia „nie rżnij…”, każdy wie kogo. A wszystko wzięło się stąd, że piseł odpowiadając przed komisją postanowił udawać, że odpowiada na pytania członków komisji, choć na nie wcale nie odpowiadał. 145 razy (jak policzono) powtórzył podczas obrad, że wszystko co miał do powiedzenia, już powiedział. To bardzo smutne stwierdzenie, bo już trzecią kadencję jest pisłem, był sekretarzem stanu w kilku ministerstwach, a obecnie zasiada w banku. Tym najważniejszym w Ojczyźnie i jest w nim nawet członkiem zarządu.

A jednak nie ma niczego sensownego – jak pokazał podczas obrad komisji – do powiedzenia.

Ktoś jeszcze ma wątpliwości, że poziom wiedzy, zaangażowania w pracę itd. jest wśród funkcjonariuszy Pieniędzy i Stołków co najwyżej wątpliwy?