Wypłakiwanie w obce rękawy

Wieczorem poranny zapis z 9 stycznia – ten o policjantach, co to już idą po Kamyka i Wąska – stał się nieaktualny. Choć panowie dwaj starali się zapaść gdzieś w zakamarkach królewskiego pałacu, policja ich odnalazła. A nawet zatrzymała. Król był wstrząśnięty, a nawet zmieszany.

Tak bardzo, że, po pierwsze, pojawiła się teoria spiskowa o zamachu autobusowym (bo – o dwie czy cztery minuty późniejsze pojawienie się Narciarza w pałacu – zamiast zbawić świat, pogrążyły go w chaosie?). Po drugie, jak twierdzili dziennikarze różnych mediów, Narciarz nie był przez to wstrząśnięcie w stanie publicznie się na ten temat wypowiedzieć. Zrobił to dopiero następnego dnia, powtarzając, że mamy oto więźniów politycznych. I, że poskarży się za granicą na niecne działania aktualnie rządzących w Polsce. Czyli – że zrobi dokładnie to, co jedna pisłanka mnóstwo już lat temu – pisłanka poleciała aż za ocean, by poskarżyć się amerykańskiemu senatorowi na zło ogarniające Ojczyznę. Wróciła z niczym, bo senator nie żył, a z żadnym innym nie była umówiona. Z tym, do którego poleciała, też zresztą umówiona nie była. (Na marginesie – pisłanka jest dziś europisłanką, czyli pis-Wallenrodem, więc ma się dobrze. Gorzej jednak niż miesiąc czy dwa temu, bo w ostatnich dniach straciła miejsce w pewnej radzie nadzorczej.)

Podobnych skarg na Ojczyznę, będącą pod władzą oponentów Pieniędzy i Stołków, PiS wysyłał w świat znacznie więcej. A potem skarżenie się innymi i wypłakiwanie w obce rękawy, zarzucał swym oponentom.

Kamyk i Wąsek trafili tymczasem na posterunek policji, potem do aresztu, aż w końcu do więzień. Bo król Narciarz postanowił ich jednak nie ułaskawiać. Wciąż twierdzi, że jest pewien, iż ich ułaskawił lata temu. Trafności tego przekonania i znajomości przepisów prawa dowodzi to, że gdy dzień później zmienił zdanie i postanowił, że trzeba rozpocząć procedurę ułaskawienia, wspomniał coś o uniewinnieniu, a to coś całkiem innego.

Czemu zmienił zdanie? Powiedział, że dlatego, że kobiety płakały i mają zimno w domach, bo nie potrafią odkręcić ogrzewania. O tym, że płakać musiały też żony polityków innych partii, których Pieniądze i Stołki ochoczo wsadzały w aresztów w poprzednich latach, nie zająknął się ani słowem. Tymczasem, co ogromnie ważne, politycy z drugiej strony politycznej sceny, choć trzymani w aresztach miesiącami, nie mieli na koncie skazujących wyroków. O coś ich podejrzewano, ale poza – zdaje się jednym przypadkiem – nie postawiono im zarzutów, nie mówiąc o skierowaniu aktu oskarżenia do sądu, tym bardziej więc o prawomocnym wyroku.

A teraz, patrząc na zimno: Narciarz chyba jednak nie chce w sprawie Kamyka i Wąska zrobić żadnego kroku. Może chce być twardy i podejmować trudne decyzje, takie do których potrzebne są zaciśnięte zęby i groźna mina, ale działać nie chce… Bo, zamiast ułaskawić kolegów, skorzystał z innej procedury, w której bardzo wiele zależy od aktualnie rządzących. I w której wymaga się spełnienia przez skazanych paru wymogów, w tym, upraszczając, zrozumienia przez nich powodów, dla których znaleźli się za kratkami. A z tym może być problem, skoro panowie dwaj do końca zarzekali się, że są niewinni.

Narciarz nie zapomniał jednak, że można ułaskawiać koleżanki i kolegów od ręki, jednym pociągnięciem ręki. Przypadkiem wyszło na jaw, że skorzystał z tej możliwości pod koniec ubiegłego roku, ułaskawiając Towarzyszkę Warzywo i pewnego publicystę. Oboje skazani zostali za lżenie innych osób, czy za coś w tym stylu. I wcale nie groziła im paka. Ale Narciarz uznał, że w ich przypadku jego pomoc jest niezbędna. Dwóm panom, którzy rzekomo tak bardzo szanuje, poważa i w ogóle, pomóc jednak nie chce.

W co gra? Żeby siedzieli w więzieniu do czasu wyborów samorządowych, by móc ich portrety obwozić po jarmarkach krzycząc o politycznych więźniach? Żeby stać się pierwszą twarzą Ojczyzny walczącej o ich wolność? I popsuć szyki Mateuszkowi, który już publicznie powiedział, że staje do walki o schedę po Pierwszym Sekretarzu?

Co tam jeszcze ważnego się zadziało? Sekretarz wracał do domu z marszu milionerów w aucie pędzącym przez miasto 120 kilometrów na godzinę. A koledzy przywitali Kamyka w więzieniu wulgarnymi okrzykami. Ależ było oburzenie… Bo pokazanie w parlamencie „wała” niczym obraźliwym, oczywiście, nie jest.