(Nie)kariera Brązowego

Poseł Brązowy znany jest od dawna ze swej inteligencji i ekscentryczności – bo w przypadku takich facetów, jak on: aroganckich, przekonanych o swej nieomylności, perorujących, szarżujących, nie respektujących zasad, a czasem nawet przepisów prawa, właśnie takich określeń się używa. Inteligencja i ekscentryczność mają to wszystko usprawiedliwiać.

Ale to bzdura. Człowiek inteligentny zna zasady, nie obraża, nie niszczy. Bo inteligencja to – z grubsza rzecz ujmując – zdolność rozumienia, uczenia się, wykorzystywania nabytej wcześniej wiedzy i umiejętności w różnych sytuacjach. Nie jest więc Brązowy inteligentny, bo rozumiałby, co robi, bo już zanim został posłem miał czas, by nauczyć się paru rzeczy – niebawem stuknie mu przecież sześćdziesiątka. Gdyby więc był inteligentny, korzystałby ze swoich zasobów zgromadzonych w procesie uczenie się i przyswajania wiedzy. A skoro z nich nie korzysta, to znaczy, że ich nie ma. Nie rozumie, czym jest prawo, czym jest kultura osobista, czym jest szacunek dla innych ludzi, czym jest różnorodność. Nie pojmuje więc kwestii oczywistych nawet dla kilkulatków.

A jeśli pojmuje, jeśli wie, czym są prawo, kultura osobista, szacunek dla innych ludzi i różnorodność, ale dla osobistych celów udaje, że tego nie wie, to tym gorzej. Bo nie błądzi, ale jest cyniczny. A cynizm nie ma dziś żadnych pozytywnych konotacji.

Choć jest jeszcze jedna ewentualność. Brązowy wyciąga z posiadanej wiedzy i zdobytych doświadczeń wnioski, ale szuka w nich jedynie tego, co pozwoli mu budować popularność i własny dobrobyt. Pal sześć więc, co się mówi i osoby z jakimi poglądami chcą tego słuchać. Ważne, żeby ktoś oglądał lub słuchał i dawał kasę. Dokładnie tak samo postępują celebryci. Jak Brązowy pozbawieni talentów, dzięki którym mogliby wypłynąć. A bardzo tego chcą, dlatego robią to, co mogą. Jedni jedzą robaki i kręcą o tym filmiki, Brązowy jest politykiem.

Jakie konkretnie mogą być więc cele Brązowego? Kariera, poklask, kasa? Wydobycie się z politycznego marginesu za wszelką cenę, by ktokolwiek poza nim i kilkoma innymi osobami znał choć nazwę jego partii? Nawet za cenę zdrowia lub życia innego człowieka? Bo zdawał sobie niewątpliwie sprawę z tego, że uruchamiając w sejmie gaśnicę proszkową i atakując nią w twarz kobietę, mógł zrobić jej krzywdę. Czyżby więc wcześniejsze próby zwrócenia na siebie większej uwagi wydały mu się nie dość udane? A było to, przypomnę, wrzucenie świątecznej choinki do śmietnika albo zniszczenie sprzętu, którym podczas wykładu posługiwał się pewien wykładowca; Brązowemu nie podobały się jego tezy, może sama osoba wykładowcy. Jednak nie miał, jak widać argumentów, by dyskutować, więc wybrał przemoc – wtargnął na wykład i dokonał zniszczeń. Co nie kojarzy się z inteligencją.

Nie kojarzy się z nią również, oczywiście, sejmowy występek Brązowego. To znów był raczej przejaw braku argumentów i złości z tego powodu. Może też zawiść, bo ktoś inny ma argumenty i słuchaczy. Musiało go więc zaboleć, że – w kwestiach, które rzekomo uruchomieniem gaśnicy próbował zamanifestować – wypowiedzieli się natychmiast fachowcy, podważający wypowiadane przez niego androny.

Problem ze znalezieniem argumentów pozwalających Brązowemu uczestniczyć w debatach, nie w przepychankach i awanturach, musi boleć tym bardziej, że najpewniej chciał on być człowiekiem docenianym i szanowanym. Ale nie jest. Jest polonistą z wykształcenia, który prowadził na uczelni zajęcia z zakresu dziennikarstwa, jednocześnie pracując (głównie) w skrajnie prawicowych mediach. A tam, powiedzmy to wprost – może pracować każdy. Nawet była lewicowa kandydatka na prezydentkę… Chodzi o media, których 99, no może 97 procent naszego społeczeństwa nie czyta, nie ogląda, nie słucha. Brązowy pewnie doskonale zdawał sobie z tego sprawę, więc postanowił zostać reżyserem. Może uznał, że jest do tego namaszczony dzięki ojcu, reżyserowi, pisarzowi i profesorowi nauki humanistycznych. Po części także dzięki matce – pisarce i teatrolożce oraz dziadkowi – działaczowi katolickiemu i profesorowi. Tyle że jego osiągnięcia zawodowe dalekie są od osiągnięć krewnych. Kariera reżyserska i naukowa ojca, faktycznie kiedyś kwitła. A Brązowy? Ma, co prawda, na koncie długą listę filmów, ale ich tytuły prawie nikomu niczego nie mówią, bo – znów 99, no może 97 procent naszego społeczeństwa – nie widziało ich. Dlaczego? Czyżby był ofiarą cenzury? Nie. Brązowy, w odróżnieniu od swojego ojca i dziadka, którzy kariery robili za czasów PRL, w dorosłość wszedł w wolnej Polsce, więc to nie cenzura powstrzymywała jego karierę. Czyżby więc słabość tych obrazów zaważyła na braku miejsca dla Brązowego w prawdziwym świecie filmowym? Słabość reżyserska, słabość merytoryczna? Nie wiem, nie sprawdzę, podumam nad tym jedynie, podobnie jak nad publikacjami Brązowego. Przy pierwszym rzucie oka na ich listę jego książek natychmiast przychodzi bowiem człowiekowi na myśl, że tak jak filmy, powstawały kompulsywnie. Sporo ich, zdecydowanie za dużo jak na człowieka, który pracował na uczelni, pisał artykuły do mediów, udzielał się politycznie i tak dalej. Chyba, że wszystko robił pobieżnie, w pośpiechu. A to – z zasady – nie sprzyja jakości i automatycznie nie zachęca do lektury czy do poświęcenia czasu na film.

Co więc zaważyło na (nie)karierze Brązowego nie wiem i nie wiem, czy chcę wiedzieć. Bo gdyby nie jego ataki agresji, nie byłby wart zauważenia – głoszone przez niego tezy nie są warte zauważenia czy roztrząsania. Teraz jednak pora się nim zająć, bo czyni zło, jakby chciał się zemścić na świecie, że nie powiodło mu się w życiu tak, jak powieść się mogło. Jakby uważał, że to z winy chanukowego świecznika nie został uznanym reżyserem lub pisarzem. Jakby jego karierze sprzeciwiały się choinki… Nieukarany dziś następnym razem może zrobić coś jeszcze gorszego.

Wśród wielu innych niespełnionych artystów, Brązowego wyróżnia ego. I przekonanie, kiedyś widoczne u rozmaitych czerwonych książąt, że mogą więcej niż inni (czerwonymi książętami w PRL nazywano jego rówieśników, dzieci osób mających szczególny status, z uwagi na swoje polityczne konotacje). To poczucie kształtowało ich charaktery rodząc przekonanie, że są lepsi od innych. Ten schemat myślowy był/jest, jak widać, bliski nie tylko dzieciom PZPR-owskich notabli.

Zostawmy jednak czerwonych książąt, wróćmy do Brązowego. Arogancja i szarżowanie pozwoliły mu wejść do świata polityki, a w zasadzie zająć pewne miejsce na jego rubieżach. Ego dalej domagało się jednak sukcesu, więc musiał wyróżnić się jeszcze bardziej. Czym? Czymkolwiek. Z jakiegoś powodu postawił na nienawiść. Może dlatego, że innym już wcześniej udawało się na niej wybić.

Na przykład Pierwszemu Sekretarzowi, przez wiele lat jedynie bratu swojego brata. Człowiekowi nielicznych chyba zalet, skoro jego kariera naukowa nie była udana, a życie prywatne… Też postawił więc na politykę i na tej polityce od dziesięcioleci się urządza. Musiał tylko stworzyć swój mit. O niezłomności, pracowitości, oddaniu ojczyźnie i partii. One tłumaczyć miały niezbyt udane życie zawodowe i osobiste. I tłumaczyły. Takie rzeczy już wcześniej udały kilku przywódcom. Pierwszy Sekretarz przekonał więc szereg osób, że się dla innych poświęca i – jak wybitny szachista – patrzy mnóstwo posunięć do przodu. Tak powstał wokół niego krąg wyznawców… Wymarzona figura dla Brązowego. Dlatego sekretarz stanowi dla Brązowego wzorzec do naśladowania.

Nie łączę tych dwóch osób i ich politycznych dróg przez przypadek. Po zgaszeniu chanukowych świeczek splotły się one przecież w szczególny sposób. Bo sekretarz i jego Pieniądze i Stołki to najwięksi beneficjenci agresji Brązowego. Po pierwsze niemal natychmiast stanął u drzwi sekretarza Zbielony. Ten, co to nie kłaniał się zasadom w kwestii przygarniania pieniędzy na badania i rozwój. To, oczywiście, przenośnia, bo jeszcze nikomu nie postawiono w tej sprawie zarzutów. Ale kto miałby to zrobić, skoro nowy rząd mamy od paru dni, a prokuratura wciąż jeszcze działa (niemal) po staremu?

Pomińmy to jednak – Zbielony przytulił się do manifestacji odchodzącej w niebyt władzy, czyli do sekretarza. I automatycznie dał sygnał tym, którzy już rozmyślali, jak tu od sekretarza się odkleić. Dokąd pójdziecie, skoro mojej partii już nie ma – powiedział przecież tym mariażem. Do Solidnie Pacniętej, do Konfy, gdzie brylują takie postaci jak Brązowy? Która, jeśli Brązowy w niej będzie i będzie robić to, co robi lub, co gorsza – jeśli posunie się jeszcze dalej, a jego koledzy będą powielać antysemickie i faszystowskie tezy, może zostać kiedyś zdelegalizowana?

Wybryk Brązowego odbieram więc jako materiał na nowe spoiwo dla Pieniędzy i Stołków. Także z uwagi na moment, w którym Brązowy zgasił świece – moment przejmowania władzy w Ojczyźnie przez faktycznych zwycięzców wyborów jest tu symbolem utraty pieniędzy i stołków, przeróżnych synekur, lukratywnych posad, tworzenia szybkich ścieżek dostępu dla swoich do łatwych pieniędzy. A kiedy profity ulatują w niebyt, jak władza, część dotychczasowych miłośników mogłaby przestać kochać Pierwszego Sekretarza, prawda? Dobrze się więc – z jego punktu widzenia – stało, że Brązowy odpalił gaśnicę… Sprawił mu prezent. Pytanie, czy był to prezent – niespodzianka.