Ćwierć wieku temu ktoś zamordował komendanta głównego policji, więc zakończył się właśnie proces domniemanego sprawcy tego zabójstwa. Uniewinniono go, bo nie było wystarczających dowodów, by go skazać… Wielki sukces ojczyźnianego wymiary sprawiedliwości.
Skuteczniejsze od wymiaru sprawiedliwości okazały się żandarmki. Molestowane i mobbingowane przez swych kolegów i przełożonych, wygrały właśnie sprawę przed sądem cywilnym. Przed wojskowym nie miały szansy wygrać, bo wojskowa prokuratura kilkakrotnie odmawiała wszczęcia śledztwa lub umarzała je. Przy okazji cywilnego procesu wyszło na jaw, że prowadzono przeciwko żandarmkom czynności operacyjno-rozpoznawcze, jak przeciwko groźnym przestępczyniom. O działalność przestępczą publicznie też jedną z nich oskarżono – na oficjalnej stronie internetowej żandarmerii napisano w pewnym momencie, że jedna z żandarmek jest osobą skazaną, parę miesięcy później, że ukarał ją sąd. Było to kłamstwo. Szykanowano je też po mejzowatemu – w internecie pojawiło się 37 anonimowych kont, na których szkalowano jest miesiącami.
Dlaczego nazywam takie draństwo mejzowatowstwem czy też mejzowatością? To na cześć posła, który takim sposobem ratował się podczas ostatniej kampanii wyborczej. Ciągną się za nim oskarżenia o oszukiwanie rodziców nieuleczalnie chorych dzieci i wyłudzanie od nich kasy na terapie o niepotwierdzonej skuteczności, czy też wręcz nieskuteczne, więc obawiał się dwóch rzeczy. Po pierwsze, że młyny sprawiedliwości, choć powolne, to jednak go przemielą i stąd wzięła się też obawa druga, że bez cudu, trafi za kratki. Postanowił więc zawalczyć o cud – w internecie pojawiło się przeszło sto kont wychwalających jego osobę. I, cóż za przypadek, konta te zamarły natychmiast po wyborach. Niestety, wygranych dla niego. Nie przewidział tylko jednej rzeczy – że jego pieniądzo-stołkowaci obrońcy wybory przerżną i zawiśnie nad nim topór kary. Bo młyny sprawiedliwości mielą powoli, ale mielą. A właściwie mlą, bo mielą wciąż chyba dopuszczalne jest tylko w języku potocznym, choć internetowy słownik podpowiada inaczej.
Żadnych takich zabiegów – w sensie promowania własnej osoby – nie podejmowała za to w ostatnich miesiącach Sałatka. Już nie musi, bo zadekowała się poza sejmem i liczy na długodystansową nietykalność. Choć i ona nie jest jej pewna. Ostatnio wezwała więc na pomoc egzorcystę. Co prawda już nie żyjącego, ale to nic szczególnego. Choć to PiS skwierczy dziś, że zła opozycja przez lata latała do Brukseli, by skarżyć się na legalnie wybraną władzę, czyli na PiS, tradycja zagranicznych pielgrzymek w celu skarżenia na przedstawicieli innej strony politycznej sceny jest w Ojczyźnie znacznie starsza. Jedna polityczka PiS wybrała się aż za ocean, by poskarżyć się pewnemu amerykańskiemu senatorowi, na niedobrą, dzisiejszą wciąż jeszcze opozycję. Nie sprawdziła jednak, biedaczka, że senator nie żyje, więc przeleciała się i wróciła. Najpewniej na koszt podatnika.
Z ciekawostek: pojawiła się w Polsce kolejna dziewica konsekrowana. Kto i jaką metodę weryfikowania konsekrowanego dziewictwa przeprowadził – nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że wydaje się jej, tej dziewicy, iż wzięła „ślub” z Jezusem. Tak bowiem określany jest akt konsekrowania dziewicy. I tak piszą o tym kościółkowe media – konsekracja to połączenie nierozerwalnym węzłem z Jezusem, uroczyste zaślubiny z Nim. Takich kobiet jest w Ojczyźnie już przeszło 400. Ponoć to powód do radość dla parafii. Są jednak i pytania. Po pierwsze: Co na to Jezus? Po drugie: Po co to tej dziewicy i parafii?
Warto też zauważyć natychmiastowe, powyborcze wzmożenie prokuratorsko – sądowe, choć prawdziwe jego efekty widać pewnie będzie dopiero za jakiś czas. Pierwsze jaskółki już jednak są. To postanowienia czy wyroki, których wydanie oczekiwane było dawno, dawno temu, ale zapadły – cóż za zbieg okoliczności – po 15 października. Choć są i odwrotne akcje. Prokuratura, jeszcze zerowo-miękiszonowa, na ostatniej prostej postawiła zarzuty pomocnictwa w dokonaniu aborcji ginekolożce. Tej, której z gabinetu wyniesiono najpierw dokumentację wszystkich jej pacjentek, by przetrzymywać ją miesiącami. Sąd uznał wyniesienie tych dokumentów za niezgodne z prawem. Oznacza to, że wszelkie informacje uzyskane wskutek działań policyjno-prokuratorskich przeciwko ginekolożce, zostały uzyskane niezgodnie z prawem. A taki dowód to chyba wciąż nie dowód. W ostatnim dniu swojej pracy na ministerialnym stołku Zero Miękiszon postanowił jednak zadać jakiś ostatni cios. Kobieta, ginekolożka, feministka, już wcześniej szykanowana przez władzę, a tym samym powszechnie znana w całym kraju, wydała mu się pewnie doskonałym obiektem ciosu kończącego jego ministerialną karierę. Słowo „wydała”, ma tu kluczowe znaczenie. Bo owszem, prokuratura zepsuła ginekolożce kolejny wieczór czy weekend, zaskoczyła ją i może nawet zdenerwowała, ale sobie wystawiła tym grosze świadectwo.
Wzmożenie panuje też w telewizji niegdyś państwowej. Jej funkcjonariusze zachęcają widzów do protestu, przyznając tym samym, że PiS przegrał wybory, a oni sporo nabroili. Ponoć (nie widziałam) na antenie pojawiła się czarna plansza. Co znaczy, że nawet nie potrafią wymyślić jakiegoś własnego pomysłu na protest, tylko powielają działania dziennikarzy, którzy czarnymi, pierwszymi stronami gazet w 2021 roku domagali się wolności mediów. Pomysłowość funkcjonariuszy niegdyś publicznej telewizji kończy się na paskach grozy?
Pierwszy Sekretarz tymczasem ma już nie móc poruszać się po sejmie w prywatnej obstawie – firma, którą Pieniądze i Stołki wynajmują dla jego ochrony, ma już nie mieć prawa wstępu do sejmu. I tak może się zdarzyć, bo – cóż za zaskoczenie – nowy marszałek wydaje się nie rzucać słów na wiatr. Wielbiciele sekretarza ryknęli oburzeniem i gniewem. Bo jak to tak, sekretarz miałby chodzić po sejmowych korytarzach sam? Jak palec? Przeciskać się przez tłum, ocierać o innych posłów, wchodzić nie daj Boże w nimi w jakieś interakcje, bo przeciskając się trzeba by przecież czasem powiedzieć: przepraszam? I ktoś mógłby to nagrać i interpretować, że sekretarz przeprasza za osiem ostatnich lat? Za likwidację darmowego in vitro? Śmierć kobiet na oddziałach położniczych? Sto tysięcy osób zmarłych w związku z COVID-19? Brak sensownej akcji promowania szczepień? Demontaż systemów oświaty i ochrony zdrowia? Willę plus i tym podobne programy? Uf… Aż włos na głowie się jeży! Sekretarz musi więc mieć ochronę i nic nie powinno mu w tym przeszkodzić. Jedyna nadzieja to Matełusz. Jego sukces lub totalna klęska. Sukces jest niewiarygodny, więc nadzieja w jego klęsce – im bardziej będzie spektakularna, tym łatwiej wszystko będzie można na niego zrzucić. Suszę i deszcz, kiepską grę naszej drużyny piłkarskiej, wypadki drogowe, wichury. Nawet idiotyczne błędy w złożonym naprędce, by być pierwszym, projekcie ustawy w nowym sejmie. Choć to już nie Pieniądze i Stołki, tylko Konfederacja. Konkurencja PiS w konkursie na najbardziej prawicową prawicę, w kategorii tych, którym odjechał peron.
A tak na marginesie. Latami, by nie rzec wiekami, słowo konfederacja automatycznie łączyliśmy w Ojczyźnie z przymiotnikiem barska. Od miasta Bar na Podolu, w którym część polskiej szlachty postanowiła obalić króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Tego od Sejmu Czteroletniego, którym do dziś tak się szczycimy. Konfederaci mieli mu za złe, oficjalnie, jego kontakty z Rosją – chcieli zniesienia ustaw narzuconych przez Rosję, zwłaszcza zapewniających równouprawnienia innowiercom. Osiągnęli tyle, że osłabili dodatkowo polskie państwo, marginalizując pozycję króla. Przy okazji złupili dobra wielu ewangelików, zniszczyli wiele kościołów, zabili niejednego duchownego. Po zakończeniu walk, jeszcze w osiemnastym wieku oszacowano, że zginąć mogło nawet 60 tysięcy konfederatów, a kolejnych kilkanaście tysięcy mogło trafić na Sybir, na zsyłkę, a pozostali do rosyjskiej armii. Dlatego słowo konfederacja przez co najmniej dwa wieki miało wybitnie negatywny wydźwięk. Czy teraz ma lepszy, niech każdy sam osądzi. Za to słowo barski, pisane jest dziś wielką literą, ze wskazaniem na pewnego prokuratora. Następcę, zastępcę czy alter ego Zero Miękiszona. Tak nam się historia zapętliła.
A co do palcowatości sekretarza. W sensie jego bycia w sejmie samotnym, jak palec. Ta koncepcja ziszcza się i na innych polach. Zaczyna się bowiem wspominać o tym, że nawet członkowie jego najwierniejszej gwardii, będą się niebawem ewakuować z tonącego okrętu. Na przykład, jeśli się da, do gniazda wszelkiego zła, czyli do Parlamentu Europejskiego. Oczywiście po to, by szerzyć pieniądzo-stołkowate wartości. Nie dla kasy – nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Tyle że sekretarz pozostanie wówczas sam na polskim posterunku. Jak Ślimak z Placówki, który za żadną cenę nie chciał oddać swej ziemi obcym…