Z powodu – ujmę rzecz uprzejmie – specyficznych kompetencji odchodzącej w niebyt władzy, słowo rakieta kojarzy się od kilku miesięcy z rakietą odkrytą wiosną pod Bydgoszczą. Z tą, która przeleciała przez pół Polski i zrobiła dziurę w leśnym poszyciu, nie naruszając tysięcy domów, które po drodze minęła. Także fabryki trotylu i paru innych obiektów na trasie, na przykład siedziby parlamentu czy prezydenta. Takich, których wybuch, byłby wielkim wybuchem na miarę naszych czasów. Big Bang miał być jednak czynnikiem powstania wszechświata, wybuch rosyjskiej rakiety mógł natomiast mieć odwrotne skutki.
W publicznym dyskursie temat potencjalnego trafienia przez tę rakietę w coś innego niż runo leśne, niemal nie zaistniał. Chyba nikt nie chciał ewentualnymi konsekwencjami takiego trafienia straszyć. Wtedy – jeszcze przed wyborami – zarówno oskarżenia o sianie paniki, jak i panika mogłyby być niszczycielskie. Mogły zaszkodzić wszystkim politycznym siłom. Jedni próbowali dowodzić, że nic się nie stało, drudzy koncentrowali się na nieudolności rządzących. I jeśli chodzi o obronę granic, i w kwestii odnalezienia rakiety.
Wielka szkoda, że nie było, że dalej nie ma takiej dyskusji. Powinniśmy wiedzieć, jakim faktycznym zagrożeniem była ta rakieta, bo tylko mając taką wiedzę, domagać się będziemy wyjaśnień, co zadziałało nie tak, jak trzeba. Bo coś nie zadziałało, skoro wleciała i przeleciała nie niepokojona, skoro spadła i leżała niezauważona miesiącami. Nie można jej banalizować, jak grypy, której banalizowanie też jest zresztą bez sensu, skoro z jej powodu umiera co roku kilkaset lub więcej osób.
Słowo wybuch prowadzi nas jednak w inną stronę. Do komendy policji w Warszawie. Choć tam nie było rakiety. Był „jedynie” granatnik, rzekomo pomylony z boomboxem.
Co łączy te dwie historie? Brak oficjalnych, wiarygodnych komunikatów. Takich, które nie kłóciłyby się z rozumem. Taki sam komunikat – jasny, oparty o fakty, logiczny – przydałyby się w sprawie policjantów, którzy spowodowali wypadek wioząc, nie wiadomo czemu, nastolatki – gdy doszło do wypadku, zamiast sprawdzić, czy wszystko z nimi ok (według relacji dziewcząt), policjanci kazali im spadać. Gdy sprawa wyszła na jaw wersję nastolatek policja próbowała podważać. Zwłaszcza tę ich część, która dotyczyła ich pobytu w policyjnym samochodzie. Kolejny komunikat zgodny z rozumem należy się nam w sprawie pani Joanny i policjantów, którzy kazali jej się rozebrać i robić przysiady. Którzy naruszyli jej godność. Niestety, w obu tych przypadkach komunikatów takich nie było. Po zaprzeczeniach i chmurnych wystąpieniach policyjnych notabli, dowodzących od ręki, że policja działała należycie, a nawet wzorowo, nastąpiły tygodnie ciszy, po których policja potwierdziła swoje wcześniejsze stanowisko.
Naprawdę wydaje się j szefom, że jak przez osiem ostatnich lat, nadal wystarczy najpierw zaprzeczyć, potem długo milczeć, a na koniec wydać sobie pozytywną samoocenę, żeby sprawy nie było?
Wróćmy jednak do rakiety. Choć trwa za naszą wschodnią granicą wojna, choć rakieta jako słowo przychodzi nam do głowy głównie w jej kontekście, ma ono przecież jeszcze zupełnie inne znaczenie. Pokojowe, wręcz szlachetne, bo związane ze sportową rywalizacją. Zwłaszcza teraz powinniśmy słowo rakiety odmieniać przez wszystkie przypadki w tenisowym kontekście, skoro polskie tenisistki i tenisiści liczą się akurat coraz bardziej i bardziej w sportowym świecie. Jednak, jeśli przyjrzymy się nie tylko ich aktywności na korcie, jeśli zdejmiemy warstwę blichtru, widać zupełnie co innego.
Sytuację kobiet odmienną w sporcie od sytuacji mężczyzn.
Siła i specyfika tenisa polega na tym, że wszyscy wiedzą, iż w tym sporcie zarabia się gigantyczne pieniądze. Oczywiście, o ile jest się na szczycie. Szczególnie, jeśli jest się mężczyzną.
Kobiety mają i tu gorzej, trudniej…
Dostają mniej pieniędzy niż faceci, logistyka turniejowa leży na łopatkach, a tenisistki będące młodymi mamamii lub kontuzjowane, są pozostawiane samym sobie.
Dlatego czołowe tenisistki zaprotestowały. Wyłuszczyły swoje oczekiwania tenisowej światowej federacji i poszły z jej władzami na spotkanie. A tam otrzymały wskazówki, by w kontaktach z mediami kłamały – doniosły media. Zadowoleni z siebie faceci zasugerowali im, by podkreślały w takich rozmowach, że cieszą się z gry w WTA Finals, niezależnie od tego, gdzie się odbędą. Bo impreza prestiżowa jest, więc im to wystarcza.
Tenisistki opowiedziały o tym mediom. Reakcje? Rozmaite. Gdy już turniej trwał w najlepsze, dziennikarze relacjonowali czasem rozgrywki pisząc na przykład o tym, iż tenisistki krytykują WTA, czyli organizację je zrzeszającą i organizującą turnieje, między innymi za pogodę…