No i wszystko już wiadomo – prezydent zamierza grać na zwłokę. Choć od wyborów mijają dwa tygodnie i nie ma żadnych wątpliwości, kto je wygrał oraz kto jest w stanie powołać do życia rząd, prezydent wciąż nie desygnował nikogo na stanowisko premiera. Jego kancelaria szumnie zapowiedziała, że coś po rozmowach ze wszystkim partiami ogłosi i, faktycznie, ogłosił, ale słuchać go nie było warto. Powiedział przecież tylko, że porozmawiał ze wszystkimi uczestnikami gry i tyle. A nie, wyznaczył jeszcze termin pierwszego posiedzenia nowego sejmu. Na niemal ostatni możliwy termin, bo na 13 listopada – maksymalny to 14 listopada.
Wybrał więc gra na zwłokę. Choć może na czyszczenie – szorowanie i dezynfekcję kuwet. I niszczenie. Pod ministerstwo kultury zdążyło dzięki temu podjechać auto z napisem „niszczymy dokumenty”, czy jakoś tak. Inny resort był bardziej zapobiegliwy – zamówił tuż po wyborach 55 niszczarek do dokumentów wraz z teczkami, zszywkami i wszystkim, co może być dołączone do dokumentów. Niszczarki mają być szczególnej wydajności i mają być dostarczone do urzędu najdalej w połowie grudnia. Czyli w czasie, do którego odchodząca w niebyt władza chciałaby bardzo jeszcze się tej władzy trzymać.
Choć może ktoś ma w jej gronie nadzieję, że ta zwłoka pomoże PiS znaleźć jakichś „Kałużów”, przekonać ich do siebie i wspólnie z nimi utworzyć rząd. To dość nieprawdopodobne i matematycznie się nie spinająca, ale nadzieja ponoć umiera ostatnia. Może więc ktoś rzeczywiście w to wierzy? Może nawet prezydent w to wierzy? Albo prowadzi jaką swoją grę? Niektórzy uważają, że jest to w jego przypadku gra nie na zwłokę, ale o władzę.
Pożyjemy, zobaczymy.
Starszy pan, ten, co to mu wyborcy nie pozwolili pominąć kolejki podczas wyborów, nie raczył pojawić się u prezydenta, by odbyć z nim rozmowy na szczycie. Choć jest szefem partii, która próbuje udawać, że może stworzyć nowy rząd. Nie przyszedł, bo chyba się wkurzył na prezydenta. Wieść niesie, że to z powodu jedno nowego – starego szefa kancelarii. Faceta, który kiedyś nie zjawił się u starszego pana na jego wezwanie. A starszemu panu się nie odmawia… Facet wyleciał więc z posady, ale teraz powrócił. W tych okolicznościach prezydent po prostu musiał podpaść starszemu panu jeszcze bardziej niż kiedykolwiek.
Zmieniło się tylko to, że tym razem prezydent chyba się tym podpadnięciem nie przejął. Jakby dostrzegł, że teraz może wybić się na niepodległość. Jakby rozkminił dawną wypowiedź starszego pana, tę, że chce on być kiedyś emerytowanym zbawcą narodu. I uznał, że skoro jest już emerytem, to powinien tym emerytem rzeczywiście zostać?
Bo zbawcą narodu – czegokolwiek by nie spróbował – nigdy nie zostanie.