Jak kabaret

Całkiem mi umknęło. Z ostatnich wyborów zapamiętamy nie tylko ludzi czekających na możliwość zagłosowania przez pół nocy i setki pizz. Zapamiętamy jeszcze pewnego starszego pana, który przepychał się w kolejce do komisji wyborczej wydającej karty do głosowania. Towarzyszyło mu kilku rosłych mężczyzn. Torujących mu drogę od lat, by nie był narażony na kontakt z suwerenem. A teraz klops. Kolejka nie ustąpiła, więc starszy pan cofał się i cofał, a wraz z nim jego ochroniarze. Znalazłam zdjęcie z momentu, gdy wrzucał w końcu kartkę do urny. Grymas na twarzy starszego pana mógł oznaczać strach, ale równie dobrze złość i chęć zemsty.

Nie wiem, czy tę minę zobaczyli widzowie telewizji niegdyś publicznej, wiem natomiast, że zobaczyli i wysłuchali kolejnego dawnego satyryka, Jana Pietrzaka. Tak śmiesznego (jako satyryk, rzecz jasna), że startował kiedyś w wyborach na urząd prezydenta. Potem ciągle narzekał. Opowiadał, że był ofiarą komuny, ale to za niej wiodło mu się lepiej niż później. Może dlatego, że nic z jego późniejszych estradowych dokonań nie pozostawało widzom w pamięci? A tak bardzo starał się uchodzić za głos narodu… No i teraz, pewnie jako ten głos narodu, był uprzejmy zauważyć, że Niemcy szykują w Polsce nową okupację. Młode pokolenie, dodawał, powinno zacząć ćwiczyć walki uliczne.

Co ciekawe, o walce napomknęła też ostatnio kuratorka z Krakowa. Napomknęła i znikła, by nie odebrać sądowego wyroku nakazującego jej przeprosić nauczycielskich związkowców. Potem, w internecie, bardzo się tym swoim umykaniem chwaliła.

O Niemcach wspomniała natomiast Sałatka. (Tych, którzy nie wiedzą, kim jest Sałatka, zachęcam do sprawdzenia tego w „Doprowadzonych do wrzenia”.) Napisała o urzędowym języku niemieckim, hajlowaniu, polskich świniach, rękach do góry i ostatecznych rozwiązaniach. Zapomniała, widać, że hajlowanie jest modne wśród członków różnych grupek działających po jej stronie mocy, nie po stronie opozycyjnej. No i znowu powróciły na tapet świnie… Co oni mają z tymi świniami?

Ekssatyryków, kuratorkę i Sałatkę można w każdym razie spokojnie umieścić na liście tych, którym odjechał nie peron, ale cały dworzec. I jeszcze tego kogoś, kto zdecydował, że w dzień wyborów, ale także tydzień po nich, nie będzie zwykłego kabaretowego wieczoru w pewnej telewizji. Prywatnej, podkreślę, nie tej – jeszcze wciąż – rządowej, ale niegdyś publicznej.