Oj, działo się. KO wygrało z wielkim zapasem w wyborach zorganizowanych w kilku szkołach. Spotkało się to z słusznym oburzeniem władz. No bo jak to tak? Co to za sygnał na narodu i świata? Co to za sygnał o stanie polskiego szkolnictwa i polskiej młodzieży? Wybory szkolne, organizowane przed prawdziwymi wyborami, w których wygrało KO, okrzyknięte zostały więc propagandą i manipulacją.
Potem była sprawa kobiety o egzotycznym imieniu, muzyczki, która pod sam koniec ciąży trafiła do aresztu. Jej „grzechem” było uczestnictwo w rynku kryptowalut. Zarzucono jej oszustwo. Dlaczego? Dlatego, że zawarła transakcję z kobietą, która faktycznie została oszukana, tyle że przez kogoś innego. Łowcy przestępców skupili się jednak na muzyczce i pomimo ciąży wsadzili ją do aresztu. Pewnie wydała się im odpowiednią postacią, bo dzięki niej – za jednym zamachem – można było uderzyć w kobiety, w młode kobiety, w wykształcone kobiety, w nietuzinkowe kobiety i jeszcze dodatkowo w kobiety o nie całkiem ojczyźnianych genach. A akurat szykowano koniec miłości z Ukrainą.
Kobieta po opuszczeniu aresztu opowiedziała o swojej gehennie jednemu z portali. Tekst mroził. Był konkretny, udokumentowany, wyczerpujący, więc inni dziennikarze milczeli. Nie mieli co dodać, po prostu. Milczeli także – proszę mnie poprawić, jeśli czegoś nie doczytałam lub nie dosłyszałam – pracownicy mediów z drugiej strony barykady. Nie spróbowali, jak to mają w zwyczaju, obciążyć lub choć ośmieszyć muzyczkę. Tak, jak wcześniej próbowali postąpić z panią Joanną. Nie wpisującą się w ich koncepcję kobiety, matki, żony, dobytku męża, darmowej, domowej siły roboczej, więc zasługującej na potępienie, oczywiście.
Potem były wybory, ale najpierw władza zarzucić miała nową sieć podsłuchów. Usłyszeliśmy o tym już po wyborach. Reakcje były dwie. Pierwsza to zaprzeczenie ze strony władzy. W sumie normalka. Z jej strony było jeszcze zawiadomienie wysłane do prokuratury, która – jak należy rozumieć – ma doprowadzi do ukarania człowieka, który powiedział o podsłuchach jako pierwszy (na marginesie: tego, kto nieco wcześniej wspomniał o podsłuchach w internecie, zawiadomienie nie dotyczy). Pewnie władza sądzi, że tym sposobem zniechęci do ujawniania jej nadużyć innych sygnalistów. Ale nic to nie da. Najpierw doprowadziła bowiem do sytuacji, w której – nawet gdyby była to informacja wyssana z brudnego palca – nikt przy zdrowych zmysłach już jej nie uwierzy. Bo kto uwierzy władzy, która – gdy wybuchła sprawa Pegasusa – długo twierdziła, że tego oprogramowania szpiegowskiego w Polsce nie było, że nawet o nim nie słyszała?
Drugą reakcją na wybuch nowej podsłuchowej afery było pytanie: Po co podsłuchiwać opozycję tuż przed wyborami?
Potem, choć w sumie przed ujawnieniem tej historii, odbyły się wybory. Zapamiętamy z nich setki pizz z Wrocławia i uśmiechniętych ludzi czekających na możliwość zagłosowania do 3 w nocy… Wiele osób mówiło, że płakało ze szczęścia obserwując te obrazy. W kontekście tych pizz i tych kolejek, wyniki wyborów wydawały się już jasne. I to się potwierdziło. Wygrała opozycja. Nie PiS. Mimo całej machiny propagandowej, zmian w przepisach, które przyjęto, by przyniosły władzy dodatkowe głosy, spadochroniarzy powysyłanych w różne zakątki Polski i ponadwymiarowych pieniędzy wydanych w kampanii przez odchodzącą w niebyt władzę. Fakt, PiS, czy raczej tzw. zjednoczona (?) prawica, zdobyła procentowo najwięcej głosów z wszystkich komitetów wyborczych, ale nie ma zdolności koalicyjnych. Tym samym nie ma szansy na utworzenie nowego rządu. Różnica między jej nowym stanem posiadania a siłą opozycji jest tak duża, że przekupywanie pojedynczych posłów nic jej nie da. Choć próby są. Zupełnie, jak po poprzednich wyborach. PiS był wtedy pewien, że to nie będzie żaden problem, by jednego senatora przeciągnąć na swoją stronę i uzyskać w senacie arytmetyczną większość. Grubo się pomylił.
Według politycznych komentatorów właśnie dlatego pojawiły się teraz około wyborcze podsłuchy. Ruszyły, jak należy rozumieć z medialnych informacji, dzień czy dwa przed głosowaniem, by bezkarnie mogły działać i po nich – takie podsłuchy bez zgody sądu mogą być wykorzystywane 5 dni (oczywiście, w sytuacjach wyjątkowych i przeciwko groźnym przestępom…). PiS szacował więc pewno, że tak krótki czas wystarczy, by odpowiednią grupę posłów opozycyjnych do siebie „przekonać”. Za pomocą ujawnionych dzięki podsłuchom kompromatom, słabościom lub wahaniom posłów-elektów. Te komporomaty, słabości i wahania nawrócić ich miały zapewne na jedyną słuszną drogę i „zachęcić” do kolaboracji z PiS. Co z kolei potwierdza, że PiS zdało sobie sprawę na ostatniej prostej przed wyborami, że przegra. Jedynie skala porażki była zaskoczeniem.
W kolejnych dniach zrodziło się poczucie, że PiS będzie o utrzymanie władzy – mimo decyzji wyborców – walczyło tak długo, jak długo zdoła. Zamiast pakować kuwety, mianowano nowych neosędziów, pojawił się też nowy projekt z serii rozdawnictwo dla swoich. Prezydent zaczął natomiast postępować nagle z wielkim namysłem. Choć czas płynął, nie podejmował decyzji o desygnowaniu przyszłego premiera. Telewizja niegdyś publiczna, po chwili upadku ducha, zaczęła na nowo atakować opozycję i straszyć, że będzie chciała dokonać zamachu na media. Oburzające!!!
A w tym wszystkim odezwał się Marcin Wolski, który przyszedł mi do głowy kilka tygodni temu zupełnie bezwiednie, w związku ze świnkami. Pamiętałam go z tych świnek sprzed lat, jednak nie to, że w czasie, gdy tworzył słuchowisko o świnkach w kosmosie, był w PZPR. Czyli w partii trzymającej w Polsce władzę przez wiele lat po II wojnie światowej. To jej „zawdzięczaliśmy” „przyjaźń” z ZSRR, czyli z komunistyczną Rosją. Wolski trzymał się tej partii w ostatnich latach jej dominacji. Także wtedy, gdy próbowała zdusić „Solidarność”, bo nie zaczęła tego robić 13 grudnia 1981 roku, gdy ogłoszono w Polsce stan wojenny, tylko dużo wcześniej. Wolski 13 grudnia miał w tym reżimowym radiu mieć kolejną audycję, przegrał jednak z generałem. Bo gdy generał postanowił wystąpić, zgarnął cały czas antenowy dla siebie.
Ciągnie jednak wilka do lasu, a Wolskiego do publicznych lub choćby „publicznych” mediów. Kilka lat temu umościł się więc w telewizji niegdyś publicznej i stanął do walki z opozycją. Teraz powiedział, że zaoferowała ona w ostatnim czasie swoim widzom propagandę na gorszym poziomie niż w latach 70. ubiegłego wieku. Propagandę, w której zwyciężyła logika walki, logika stalinowska: Kto nie jest z nami, jest przeciw nam, adresowana do betonowego elektoratu PiS, przez co naród został upokorzony.
Potem, a jakże, Wolski przeprosił. Zrobił to, gdy stało się jasne, że PiS mimo porażki będzie się starał utrzymać władzę. Bo Wolski nie chce rezygnować z udziału w dziele realizowanym przez telewizję niegdyś publiczną. Czyli z kasy za występy.