Nie chcę za bardzo pisać o sprawach, które nie dotyczą kobiet, ale tym razem muszę. Nie chcę, ale muszę. Choćbym nie wiem jak się od nich separowała. Orgia na plebanii to jedna z nich. Orgia z pigułkami i ze stanem zagrożenia życia jednego z jej uczestników, którego gospodarz – ksiądz – nie chciał ratować.
Kolejny z uczestników orgii miał inne zdanie, więc wyrzucono go za drzwi. Więc zza drzwi wezwał pogotowie. To nie zakończyło jednak sprawy. Pogotowie przyjechało, ale ksiądz odmówił wpuszczenia ratowników. „Przekonali” go do tego dopiero policjanci.
Wybuchła afera, ktoś prosił o modlitwę za zawstydzonych księży – uczestników orgii. I za biskupa, któremu bardzo smutno było z powodu całej tej sprawy. O modlitwę za zdrowie mężczyzny, który o mało co nie wyzionął ducha, chyba jednak nikt nie prosił. Może dlatego nikt o nią nie prosił, bo to nie był ksiądz. To była męska prostytutka.
Refleksje mam dwie, choć właściwie to trzy. Po pierwsze, że nie mamy w języku polskim męskiej wersji słowa prostytutka. Choć mężczyźni prostytuują się nie od dziś i nie od wczoraj. Ale to nie uchodzi, by o tym mówić czy pisać, a brak odpowiednich słów, bardzo temu niemówieniu i niepisaniu sprzyja. Nie funkcjonuje więc w języku polskim ani słowo prostytutek, ani słowo prostytut. A tak albo tak powinno ono brzmieć, gdyby słowo prostytutka miało swoją męską formę. Trzeba więc do słowa prostytutka dodawać przymiotnik męski, ale to w kontekście orgii na plebanii dalej dobrze nie brzmiało. W niektórych artykułach pojawiać się więc zaczęło określenie pracownik seksualny. I słusznie, ale oczekuję, że o prostytutkach też już nie będzie się pisać z użyciem tego słowa, tym bardziej z użyciem słów uznawanych za wulgarne, tych na „k” i na „d”. Że teraz także kobiety prostytutki nazywane będą pracownicami seksualnymi. No dobra, jeśli nie przez wszystkich, to przynajmniej przez tych, którzy o uczestniku orgii na plebanii zaczęli pisać pracownik seksualny.
Druga refleksja jest taka – ksiądz, który zorganizował orgię, miał w nosie modlitwy za niego i za jego zawstydzenie, także te za smutek czy ból biskupa. W nosie miał też policję i prokuraturę, swoje owieczki i media. Bo zamiast zmierzyć się z sytuacją, przeprosić osobę najbardziej poszkodowaną i wszystkich zgorszonych, a potem zdjąć sutannę i spakować swoje rzeczy, by dalej żyć już poza kościołem, spakował się, i owszem, ale tylko po to, by pojechać na wakacje. Odnaleziono go w Turcji, gdzie zapewne się nie umartwiał. Co więcej, gdy już się odezwał, było tylko gorzej. Media cytowały, że pisanie o orgii to atak na kościół. Kwestia nieudzielenia pomocy osobie, której zdrowie, a nawet życie było zagrożone, widać nie spędza mu snu z powiek.
Stąd płynie trzecia refleksja, a raczej pytanie podszyte niedowierzaniem: Życie prostytutek jest z punktu widzenia niektórych przedstawicieli kościoła nie warte ratowania, jeśli ratunek doprowadziłby do ujawnienia sprawy i do wybuchu afery?
Na szczęście, afery mają to do siebie, że wybuchają, czy ich uczestnikom podoba się to, czy nie.