Gdy wybuchła afera wizowa, pojawiały się najpierw nieśmiałe szacunki co do liczby imigrantów, którzy dzięki nim wkroczyli do strefy Schengen. Jednocześnie przedstawiciele władzy twierdzili, że żadnej afery nie ma, co nie przeszkodziło im wymazać gumką z listy płac nazwiska wiceministra spraw zagranicznych. Oficjalnie – bo współpraca z nim się nie układała. Mało satysfakcjonująca była czy coś w tym stylu.
Starali się więc stwarzać wrażenie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, nawet wtedy, gdy okazało się, że wiz mogły być setki tysięcy, że sprzedawano je czasem nawet na stoiskach przed konsulatami, że były naciski, by wydawano ich więcej i więcej. Udawanie trwało w najlepsze także wtedy, gdy wyszło na jaw, iż wizy kupować można było między innymi w Białorusi. Że kupowali je tam ci imigranci, którzy chwilę wcześniej przekroczyli nielegalnie polską granicę i zostali ponownie przepchnięci na białoruską stronę. Wystarczyło więc, że mieli kasę i byli gotowi się nią podzielić z wizowym pośrednikiem, by ponownie pojawili się po naszej stronie granicy. Tym razem legalnie.
Wszyscy o tym pisali, choć w zależności od strony politycznego sporu, na dwa odmienne sposoby. Setki tysięcy wiz i ogromne kwoty, które za ich wydanie ktoś przygarnął, robiły tak wielkie wrażenie, że jedynie przemknęła przez media informacja o zatrzymaniu aktywistki, która miała za pieniądze przerzucać imigrantów przez polską granicę. Aktywistka miała być szefową grupy przestępczej, która przeprowadziła przez granicę polsko-litewską co najmniej 13 osób, przede wszystkim z Indii i Egiptu, a potem wspierała w przedostaniu się do Niemiec albo i dalej, do Wielkiej Brytanii.
Nie wiem, czy aktywistka faktycznie kogoś przerzucała przez granicę – nie przyznała się w każdym razie do winy, a dowodów ich rzekomej winy nikt nie przedstawił. Zaskakujący był jednak moment, w którym ta wiadomość pojawiła się w mediach i bliźniaczość kwoty, którą grupa przestępcza miała rzekomo żądać od imigrantów, z tą, o której mowa była w aferze wizowej; 5 tysięcy dolarów. Jeszcze bardziej zaskakujący jest fakt, że kobietę aresztowano pomimo poręczenia wielu znanych osób. Dlatego pojawiły się domysły, że jest to sprawa snuta pod polityczne potrzeby, jakby próbowano wokół tej grupy snuć historię nielegalnych imigrantów. Co nie wyszło, fakt, ale kobieta siedzi w areszcie.
I przez to przyszło mi do głowy skojarzenie, z którym jednak absolutnie się nie zgadzam i które absolutnie w związku z tym odrzucam: Cały ten mur na granicy i wypychanie imigrantów są jak szczególnego rodzaju „zachęta”, by za wizy płacić.