Koniec dziadostwa

Koniec dziadostwa to dobre hasło, żeby zacząć robić to, co planowałam od miesięcy. Prowadzić blog. Po to, by to, co spisuję przez kilka ostatnich lat nie pozostawało wyłącznie plikiem na moim komputerze. Przez minione trzy lata, po pracy nad tekstami o farmacji i zdrowiu oraz po pisaniu książek o – z grubsza rzecz ujmując – Bydgoszczy, schodziłam do podziemia  by… pisać. Ze spokojem i dystansem notować, co się dzieje. Nie w polityce, choć to trochę też. Przyglądałam się temu, jak rozmaite decyzje, nakazy i zakazy oraz padające publicznie słowa wpływają na ludzi. Jakie reakcje wywołują nie w parlamentarnych ławach, ale u moich znajomych, sąsiadów. U osób, którzy raczej nigdy nikomu się nie skarżą, bo zawsze jakoś sobie radzą, a w każdym razie – zawsze starają się jakoś sobie radzić.

Robiłam to dla siebie, choć zwykle dla siebie robi się fajne rzeczy. Ta nie była fajna. Ale – uznałam – że bez zapisania, różne drobne, ale znaczące zdarzenia zatrą się szybko w pamięci. A to, co się działo i dzieje, zatrzeć się nie powinno.

Spisywać różne zdarzenia i wypowiedzi, zaczęłam na początku pandemii. Gdy wszystko w moment rozsypało się w proch. Obserwowałam nieudaczny taniec władz wokół covidu, przypominający jazdę na rollercoasterze. A to naśmiewanie się z maseczek, a to nakładanie na społeczeństwo restrykcji rodem z czasów morowego powietrza. A to odwoływanie pandemii, bo miały się odbyć wybory, a to pozwolenie na noszenie zamiast maseczek niczego nie zasłaniających plastikowych przyłbic. I jeszcze kontrolowanie samochodów, by sprawdzić czy aby nie jadą nimi osoby zameldowane pod różnymi adresami… Bo choć w pracy – ci, którzy nie trafili do pracy zdalnej – mogliśmy przebywać razem choćby w mikroskopijnym pomieszczeniu, to w samochodzie już nie. Były też powstające za grube pieniądze szpitale tymczasowe – stojące niemal puste, łóżka z odzysku kupowane nie w cenie złomu, ale złota, największy samolot świata wypełniony maseczkami nie spełniającymi norm… Były zamknięte przed pacjentami przychodnie lekarskie, jakbyśmy ze wszystkich innych chorób nagle ozdrowieli. Pozwalano za to na rozpowszechnianie bzdur o skuteczności witamin czy krowiego łajna w walce z covidem oraz o nieskuteczności szczepionek. Potem była jeszcze afera ze szczepionkami podanymi znanym artystom bez kolejki niedługo potem, jak pierwsze szczepionki dotarły do Polski – przekonano ich, że pomoże to promować szczepienia, a skończyło się hejtem… Każda pretekst jest bowiem dobry, by przyłożyć wykształciuchom. Żeby już wreszcie przestali być elitą, bo – jak w czasach socjalizmu – teraz miały w ich miejsce wejść nowe elity. Przaśne, swojskie.

Ale głównie myślałam o kobietach. Już wcześniej kobiety zostały bohaterkami dwóch moich książek i wystawy, ale to wciąż było za mało. Bo działo się dużo, bardzo dużo. Rzeczy złych i bardzo złych. Moja głowa domagała się więc kronikarskiej pracy.

Nie dałam rady. Napisałam za to historię składającą się z rozmaitych dziwnych zdarzeń, zachodzących w dziwnym kraju. W kraju bez nazwy i lokalizacji na mapie świata, w którym słowa straciły swoje pierwotne znaczenie i są czytane na opak. Innymi słowy – to historia, która nie mogłoby się zdarzyć w prawdziwym kraju. Tytuł: „Doprowadzone do wrzenia”.

Ale na razie wracam do rzeczywistości. Bo hasło, które właśnie się pojawiło: Koniec dziadostwa, jest doskonałym powodem, by pisać dalej. By znów spróbować pisać o faktach. Bo komuś peron już całkowicie odjechał, skoro uważa, że bloki to dziadostwo. Że Polacy, którzy w tych blokach mieszkają, że ich życie to dziadostwo. Że uznają wizję termomodernizacji i zagospodarowania terenów wokół bloków za łaskawy dar dobrych władców. Trzeba w okolicach bloków nie bywać, by nie wiedzieć, ile pracy już włożono, by żyło się w nich dobrze.

Ogłoszenie tego hasła, jak i kolejnych – mniej parszywych posiłków w szpitalach czy organizowania programowych wycieczek do miejsc kultu – to jednak nie żarty. To kalkulacja. Bo w blokach mieszkają miliony osób, więc – skoro się nie wie, że to nie żadne dziadostwo tylko ludzie – można im zaoferować sypnięcie kasą, by zagłosowali jak trzeba. Bo jeśli ma się dzieci w prywatnych szkołach nie wie się, jakie wycieczki potrafią oferować szkoły publiczne, więc jednodniowy wypad do miejsca religijnego kultu próbuje się sprzedawać jako ogromną atrakcję. Tylko z tymi szpitalami jest trochę inaczej, bo dwie suche pajdy chleba w ogórkiem kiszonym i dżemem to jednak czasem jest ich codzienność. Tyle, że nie bierze się ona znikąd, ale z wad systemu ochrony zdrowia jako całości. I z marnotrawienia w nim – jak się słyszymy i czytamy – setek milionów złotych.

I koniec dziadostwa, i wycieczki do miejsc kultu, i mniej parszywe posiłki w szpitalach to więc pomysły niezbyt mądre. Wszystkie padały już w przeszłości, a część została zrealizowana. Nawet polska półka jest bez sensu. Osiem lat było na to, by ją dopieszczać, wspierać, promować, teraz często jest już na to za późno, bo poupadały sklepy, w których te półki stały… Ale, widać, oszacowano, że takie hasła zachęcą kogoś do głosowania… Wiadomo na kogo…  Więc się pojawiły, ale zaraz potem umarły śmiercią naturalną. Jeszcze się piąte, ostatnie z tych haseł nie zdążyło pojawić, gdy wybuchła afera wizowa. Możliwości są różne. Pierwsza, że to ostatnie hasło miało dotyczyć migrantów i zabrzmiałoby jak autooskarżenie. Druga, że w ogóle nie było żadnego piątego hasła, tylko ktoś miał kłopoty z liczeniem. I z czterech wyszło pięć. To byłaby maleńka pomyłka, o jeden zaledwie. Doceńmy to, bo mogła to być kolejna pomyłka o osiem czy dziewięć miliardów…

W tym samym dniu, gdy objawił się plan dziadostwa, wróć – końca dziadostwa, pojawiła się jeszcze jedna ważna informacja. O kryzysie demograficznym, w który wchodzi Polska. Co ważne, raport na ten temat stworzyło nie jakieś stowarzyszenie czy organizacja, które aktualna władza mogłaby oskarżyć o sianie defetyzmu, o NGO-sowość. Zrobił to GUS. W skrócie: jest nas niespełna 37,7 miliona, a będzie mniej. W roku 2022 liczba urodzeń była o 143 tysiące niższa od liczby zgonów. Mniej było ślubów. Współczynnik dzietności, który powinien wahać się w granicach 2,1-2,15 (liczba dzieci przypadających na statystyczną kobietę w wieku rozrodczym), wynosi 1,26. Najlepiej jest tam, gdzie by nikt się chyba nie spodziewał: w Wielkopolsce i na Mazowszu. Najgorzej? W Zachodniopomorskiem i Świętokrzyskim. Czyli w rzekomym mateczniku władzy, ostatniej ostoi jej idei, skoro właśnie stamtąd Pierwszy Sekretarz, wróć – prezes nagle postanowił kandydować do sejmu.

Podsumowano to wszystko krótko – mamy do czynienia z tak niską liczbą urodzeń, jakiej nie było w całej powojennej historii Polski. Przez niemal 80 lat… Nawet w czasie powojennej zawieruchy była nadzieja i ludziom chciało się mieć dzieci. Nawet w najgorszych latach stalinizmu – widać – ludzie nie bali się ich mieć. Teraz Polki rodzą bardzo chętnie, ale wtedy, gdy mieszkają w Anglii albo w Szwecji. W Polsce nie chcą. I żądne 500 (800)+ tego nie zmienia.

Do tego dochodzą dane o samobójstwach. Nie widzą sensu, by żyć, nie mają siły, by żyć osoby w różnym wieku, najbardziej poruszają jednak dane odnośnie dzieci i młodzieży. Co piąty zmarły nastolatek poniósł śmierć w wyniku samobójstwa.

Jest więc dobry – niedobry powód, by zacząć pisać blog. Przyglądać się temu, co przynoszą kolejne dni. Nie na listach wyborczych, nie w poselskich ławach, nie na ministerialnych korytarzach czy w salonikach w siedzibach partii, choć to też jest ważne. Ale dziś królują tam kłótnie i wyzwiska, które co najwyżej podnoszą nam ciśnienie i zajmują naszą uwagę, nie wnosząc niczego istotnego. Bo naprawdę istotne jest tylko to, żeby ktoś, kto nawet nie próbuje nas poznać, kto nie chce nas znać, nie meblował naszego życia. By autokratycznie nie wyznaczał, gdzie, z kim i kiedy mamy spać, co jeść, dokąd jeździć, jak mieszkać. Bo my, kobiety i mężczyźni, mamy na ten temat własne zdanie. Bo posiadane go jest naszym prawem.

Fakt, że ktoś próbuje nam je odebrać, doprowadza do wrzenia.